Na zaległości i spokój ducha

Na zaległości i spokój ducha

"Zaległości i spokój ducha" - tak zatytułowała stworzoną zbiórkę Kinga Malinowska - właścicielka dobrze prosperujących bistro we Wrocławiu, która przez lockdown musiała zamknąć biznes przez narastające długi. 

- Prowadziłam gastronomię 4 lata. Pierwsze kawy (bo zaczynałam od kawiarni, która przerodziła się w Bistro) wydawałam z 8 miesięcznym dzieckiem na rękach - mówi Kinga Malinowska. - W gastronomii jest się każdym i wszystkim jednocześnie: sprzątaczką, kucharzem, marketingowcem... wie to w sumie każdy, kto prowadzi lokal. Wraz z partnerem pracowaliśmy po 12-14 h dziennie, 7 dni w tygodniu. Każdy zarobiony grosz inwestowalismy w rozwój. Mieliśmy bistra, robiliśmy cateringi, imprezy okolicznościowe, dostarczaliśmy jedzenie dla firm. Szło bardzo dobrze. Nawet przetrwaliśmy okres "rynku pracownika, a nie pracodawcy". W marcu wszystko strzeliło. 

Przykład Pani Kingi to jeden z wielu głosów polskiej gastronomii. Portal crowdfundingowy to w tym momencie jedyny sposób na wyjście z długów. 

- Przez pierwsze dwa tygodnie lockdownu ludzie bali się nawet zamawiać jedzenie do domu - kontynuuje restauratorka. - Rachunki rosły nieubłaganie. 5 tysięcy złotych z tarczy starczyło na zapłatę za prąd w jednym lokalu. PFR mnie ominęło ze względu na zaległość w ZUS-ie. Każdy pracodawca wie, że bywają chude miesiące i u nas był taki okres wrzesień - listopad 2019. Niestety nie zdążyłam wyrównać zaległości do pandemii. Nawet złożyłam wniosek o rozłożenie na raty. Miałam 7 dni na zapłacenie odsetek. Zrobiłam to, ale ósmego dnia i tak zajęli mi konta. Wyjaśnienia trwały tak długo, że już nie miałam co liczyć na zaświadczenie od ZUS-u, aby zasięgnąć subwencji. Wyprowadziłam się z Wrocławia do małej miejscowości. Postawiłam food truck, aby mieć chociaż troszkę na kredyty, ale nim się rozkręcił to przyszła druga fala pandemii. W każdym razie i tak jestem zmuszona zamknąć go na dniach, gdyż nie da się pracować w przyczepie zimą. 

Wczoraj minister zdrowia Adam Niedzielski ogłosił, że będzie sugerował zachowanie obostrzeń przynajmniej do 17 stycznia. 

- Czekanie na pomoc do połowy stycznia to kpina. Porównując mój przychód z października czy listopada 2019, a obecnego roku to spadek wynosi 90% - zauważa Pani Kinga. - Jaki był sens zamykać wszystko wiosną przy 50 przypadkach? Teraz bywało powyżej 20 tysięcy i ludzie lepiej funkcjonowali. Trzeba było przygotować się na jesień i tyle, a nie wiosną robić takie restrykcje. Położyli gospodarkę i to fakt. Nie wiedzieli i nie wiedzą co robić. Działają bez planów oraz bez wiedzy ludzi z poszczególnych branż. 

Takich historii jest więcej. Pani Kinga z pomocą ludzi stara się stanąć na nogi. Reszta nadal walczy, a niektórych można spotkać w innych branżach. Gastronomia to nie tylko biznes, to również pasja, która przemawia przez wiele osób, które decydują się na pracę w sektorze HoReCa. Niestety sprzeczne i chaotyczne decyzje rządowe budzą złość. Władza zamyka, a następnie otwiera wyciągi narciarskie, zamyka hotele dla rodzin w czasie ferii, a ci, którzy wybiorą się w góry będą korzystać z usług gastronomicznych pod lokalami czy w samochodach. To kompletny chaos decyzyjny, który sprawia, że walka zdaje się nie mieć końca. W tym wszystkim jest człowiek - restaurator, kucharz, kelner, barman, obsługa sali. To ludzie, dla których kończący się rok mógłby już teraz iść w zapomnienie. Czy ci, którzy stracili pracę powrócą do tego sektora?

- Bardzo bym chciała być w gastro. To bardzo wciąga, ale już mnie na nie najzwyczajniej nie stać - podsumowuje Pani Kinga Malinowska. 

Link do zrzutki, gdzie również można zapoznać się z hostorią Pani Kingi można znaleźć tutaj