Z nadzieją w nowe

Z nadzieją w nowe

Koniec 2019 i początek 2020 roku był dla mnie, osobiście, bardzo trudnym okresem. Oliwy do ognia dolała zaostrzająca się sytuacja epidemiologiczna. W jednym momencie poczułem, że jestem gdzieś w środku wojny... biologicznej. Wojny, o której istocie nie miałem bladego pojęcia.

Wpatrując się w mrugający kursor, zbieram myśli, by popełnić ostatni w tym roku felieton. Już dawno pisanie nie sprawiało mi takiej trudności. Już dawno nie czułem takiego spadku energii i... wiary. Zawsze uważałem się za niepoprawnego optymistę, nawet w trudnych chwilach umiałem sobie poradzić z trudnościami, jakie los stawiał na drodze mojego życia, ale? coś mnie przerosło. Przerósł mnie 2020 rok.

Idzie nowe

To chyba jedno z najczęściej używanych określeń pojawiających się na profilach społecznościowych znajomych kucharzy. "Idzie nowe" zapowiadało zmiany w menu lub... zmiany miejsca zatrudnienia. Idzie nowe w 2020 roku zmieniło diametralnie swój pierwotny wymiar. Spoglądając z nadzieją na rychły powrót do rzeczywistości ? jaką znałem i w jakiej z roku na rok coraz lepiej się odnajdywałem - raz po raz doświadczałem kolejnych trudności w utrzymaniu swojej małej łajby na coraz bardziej szalejącym morzu.

Kolejne odwołane wydarzenia, anulowane zlecenia i codzienna porcja informacji płynących z sieci: "jak tak dalej pójdzie, kilkanaście lat mojej pracy pochowam razem z nadzieją" - właściciel restauracji; "nigdy nie przypuszczałam, że będzie aż tak źle, do 16:00 miałam 1 klienta..." - właścicielka restauracji; "na razie jesteśmy wszyscy na urlopie, ale co dalej?" - szef kuchni dużego hotelu.

Czując, że branża została pozostawiona sama sobie, rozpoczęła się wielka narodowa batalia o przetrwanie. Niemal w tym samym momencie pojawiły się dziesiątki próśb o wsparcie ulubionych miejsc, ukochanych restauracji, zakup voucherów pobytowych i wszelakich innych form wsparcia. Co zresztą spotkało się z budującym odzewem.

Zryw serc

Społecznościówki zalała fala fotografii oznaczonych hasztagiem #wspieramGastronomie, nie było chyba miasta w Polsce, z którego nie napływałyby wieści o zamówieniach ulubionych potraw na wynos czy z dowozem. To dało oddech. Płuca wypełniły się życiodajnym tlenem, a w głowie krążyła jedna myśl ? przetrwamy, z nimi przetrwamy. Początkowy optymizm słabł jednak z każdym dniem i? coraz mniejszą liczbą zamówień, co w zasadzie było całkowicie zrozumiałe. Gros osób traciło pracę bądź przechodziło w tryb zdalny. Pesymizm przejął władzę.

Mimo usilnych starań nie wszystkim koleżankom i kolegom udało się przetrwać. "Wróciłem do dawnego zawodu, lecę z transportem do Włoch, ech życie, zamieniłem nóż na kierownicę" - kucharz; "Muszę zamknąć biznes, nie dam rady. Przepraszam i dziękuję za wszystko" - restaurator; "Jesteście cudowni, dziękujemy za Wasze zamówienia, wszyscy walczyliśmy do końca, do zobaczenia kiedyś... w lepszych czasach" - restauratorka.

Nadzieja

Wraz z nadejściem lata powróciła nadzieja. Myślę, że wszyscy wierzyliśmy, że normalność jest tuż za rogiem, dosłownie o krok. Jeszcze tylko moment... Restauracje ponownie otworzyły drzwi dla stęsknionych gości, ponownie mogliśmy wyjeżdżać na wakacje. Po kilku tygodniach niosącej nadzieję odwilży nastąpił powrót do znanego już scenariusza. Zawsze powtarzam maksymę: "co nas nie zabije, to nas wzmocni" i pewnie gdyby chodziło o jedną bitwę, mimo strat, wielu by przeżyło, ale.. ta wojna trwa.

Choć nie jest łatwo, dostrzegam w tym dramatycznym czasie coś, co, myślę, uwidocznia się jedynie w ekstremalnych momentach życia. W wielu - wydawałoby się - przesądzonych i beznadziejnych sytuacjach przebija się moc ludzkiego umysłu i niezwykła wola walki.

Cukiernie przygotowują świąteczne pierogi, restauracje wychodzą z ofertą ciast świątecznych, a pierogarnie poszerzają swoją ofertę o... pasztety. Oferty pieczenia ciasteczek świątecznych, rogalików czy przygotowania kompletnych kolacji wigilijnych i świątecznych są już niemal codziennością i choć zadomowiły się na dobre w mentalności już kilka lat temu, jeszcze nigdy nie stanowiły tak ważnego elementu przygotowań do świąt. Walczymy. Mimo ogromnych przeciwności losu walczymy i nie spoczniemy, wszak poza tym, że są to nasze miejsca pracy, dla wielu z nas... jest to całe życie.

Z nadzieją w nowe

Ostatni felieton w roku jakby z założenia jest jego podsumowaniem. I dotychczas tak właśnie wyglądały moje grudniowe teksty. Pisałem o radościach, smutkach, porażkach i sukcesach, jakie spotkały branżę w mijającym roku, oraz nadziejach, jakie niesie ten nadchodzący. Tym razem, wyjątkowo, dałbym wiele, by 2020 rok okazał się tylko smutnym snem, koszmarem, który wraz z nadejściem poranka odchodzi w niepamięć.

Marzę o tym, by obudzić się w - może nie wymarzonej, ale jednak - rzeczywistości, w jakiej mogłem spokojnie realizować siebie i z radością spoglądać na uśmiechnięte twarze moich znajomych, przyjaciół, bliskich.

Choć chciałbym życzyć - pod ten nowy rok - radości, sukcesów, zrealizowanych marzeń i wszystkiego, co najpiękniejsze, dziś życzę nam tylko normalności. Tylko normalności życzę nam na nadchodzący nowy rok. Niczego więcej.

autor: Michał Bałazy - ambasador kulinarny Polski